Jest 21 marca, niedziela – tutaj dzień pisania listów. Jak tu jest? No, trudno powiedzieć, że dobrze, ale w każdym razie można żyć. Jem (na koszt państwa), śpię (w państwowej pościeli), palę (sąsiedzi z celi mają papierosy), no i oczywiście prowadzę bardzo miłe konwersacje z funkcjonariuszami państwowymi. Traktujmy tę historię jak mój urlop.
Żałuję tylko, że nie zdążyłem Ci powiedzieć, jak bardzo Ciebie kocham i jak bardzo się cieszę, że jesteśmy razem. W tej chwili najtrudniej jest Tobie, ale wiem, że jesteś pogodna i dajesz sobie radę. To wszystko, czego nie zdążyłem Ci powiedzieć przed wyjazdem, powiem po powrocie, choć oczywiście zdaję sobie sprawę, że kiedy znów będziemy razem, po pewnym czasie przyzwyczaję się i znów nie będę Ci mówił tego tak czę sto, jak powinienem, czy raczej – jak bym teraz chciał.
Może powiesz Maćkowi, że jestem w wojsku, on zresztą pewnie wcale się nie zdziwił, że taty nie ma. Obiecuję, że po powrocie opowiem mu długą i bardzo ciekawą historię o dalekich podróżach. Czytam teraz Vernego o Afryce i nawet wyobrażam sobie, jak to można opowiedzieć Maćkowi.
Nie wątpię, że niedługo wrócę, w każdym razie nie później niż obiecałem, wychodząc z domu. Tyle jest tego, co chciałbym Ci powiedzieć, o tym co myślę i co czuję, bo przecież wiesz, że jesteś moją siłą, nadzieją, wszystkim. Ale chciałbym mówić tylko do Ciebie i dlatego kończę.
Warszawa, więzienie przy ulicy Rakowieckiej, 21 marca
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Znowu listy z daleka, więzienie, wojsko, więzienie, więzienie – i to ma być ten los, który wybrałem. No dobrze, wybrałem sobie, ale z jakiej racji Tobie. A jednak to więzienie – to teraz, tu – było potrzebne. [...] Piszę: potrzebne, a pomyślałem sobie o tym już parę dni temu – dwa albo trzy. Przez ten tydzień, który minął, zrozumiałem, przemyślałem i wiem już teraz z całą pewnością, że jestem tylko Twoją połową i po prostu, zwyczajnie nie umiem bez Ciebie żyć. Nie przestrasz się tylko. Ja to więzienie przeżyję: godnie i dobrze.
Mam już w tym względzie niezłą rutynę, to po prostu kwestia rutyny i nic więcej. Więc przeżyję, bez względu na to, jak wiele tego wypadnie. Z tego jednak przeświadczenia, o którym jest w tym liście, wynika jeden tylko wniosek i tym razem nie waham się go wyciągnąć: nie wolno mi, pod żadnym pozorem nie wolno, robić czegokolwiek, co może mnie od Ciebie oddzielić. Tyle i to cała mądrość. Jak to się stało, że nie wymyśliłem jej dotąd? [...] Moja tęsknota do Ciebie – ta z Wałcza, Wrocławia, Łodzi, Sztumu, Wronek, Mokotowa, Białegostoku nie przemijała, tylko kumulowała się. To znaczy, że w każdym kolejnym rozdzieleniu silniej tęskniłem, trudno było ją dźwigać i uśmiechać się. Ot, i wszystko.
Przyszedłem tutaj [do więzienia na Mokotowie] w stare dobre, znajome kąty i zrozumiałem, że to już ostatni raz będę mógł ten cały ciężar znieść. Choć to pewnie przesada. Nieograniczone są możliwości człowieka – móc to pewnie mógłbym jeszcze wiele razy, ale nie chcę. Dotyczy to oczywiście nie tego, co minęło, a tym samym i nie tego, co jest teraz. Minionego się nie cofnie i, szczerze mówiąc, nawet bym nie chciał cofnąć. Ty rozumiesz, wiesz i czujesz przecież to, co ja. Czas teraźniejszy jest prostą konsekwencją czasu minionego. Oczywiście – czas teraźniejszy tutaj – nic w nim nie można zmienić i, jak łatwo zgadnąć, wcale nie chcę. Kiedy jednak wrócę, to skończą się rozstania raz na zawsze. Nie chcę, nie chcę i już. Tak wygląda moje postanowienie.
Ten list będzie krótki. Piszę pożyczonym długopisem na pożyczonym papierze. Chyba już jutro będzie wypiska. W przyszłą niedzielę napiszę więc zwyczajny, długi list – rozmowę z Tobą, moje szczęście, moje sumienie, moje wszystko. Wiem, że teraz nieprędko dostanę list od Ciebie. Będę więc sobie wymyślał to, co powiem. Choć wcale nie potrzebuję wymyślać.
Rozmawiam z Tobą stale. Wciąż jesteś ze mną. Mój wielki, cudny Boże.
Warszawa, więzienie przy ulicy Rakowieckiej, 22 maja
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Znowu list z kryminału — mamy życie w wojnie. Tym razem wprawdzie jestem internowany, ale nikt nie wie, co to znaczy, więc lepiej nie dociekać. Jak zwykle, kiedy się tu dostaję, zaczynam okrutnie tęsknić za Tobą i to jest bezspornie dobra strona tej zabawy. Dzięki niej nasza miłość nie powszednieje, choć, bo ja wiem, może i bez tego byśmy umieli ocalić się od zszarzenia. Nie dali nam tego popróbować. [...] Jak dostaniesz ten list, będziesz wiedzieć, że możesz do mnie pisać. Wiesz najlepiej, że poza Tobą mnie nie ma. Wiesz, że tylko z Ciebie moje radość, siła, życie.
Strzebielinek, 15 grudnia
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
No ale dość uciechy, teraz muszę na Ciebie trochę poburczeć – i to wciąż na ten sam temat – skąd ten ton ciężaru trosk w twoich listach. Jak korespondencja z Oświęcimia. Piszesz, że wszystkim wam tak strasznie ciężko – czemu? [...] Co was tak drogie dziewczyny gniecie? Ja naprawdę pytam z całą powagą i nie rozumiem. W przyzwoitych warunkach, z wysoką stopą życiową, człowiek ma wreszcie czas, żeby używać szarych komórek w spokoju i zaraz dramat. [...] Próbuję zrozumieć co to jest – jakaś epidemia?
Mam parę pomysłów na podstawie samej korespondencji. Zacznijmy od tego, ze Twój list jest cały w nastroju: już, już wychodzę na wolność [...]. To oczywiste psychiczne samobójstwo. Gdybym sobie kiedykolwiek na takie pomysły pozwolił, to już parę lat temu bym się leczył w zamkniętym zakładzie. Pod żadnym, ale to żadnym pozorem nie wolno przeżywać swojego uwolnienia. Nie wolno!!! To wcale nie znaczy, że masz się nastawiać na wieczne siedzenie. Przeciwnie, jak mówią złodzieje: to tylko zamknąć cię nie musieli – wypuścić muszą. No ale właśnie skoro masz [to] jak w szwajcarskim banku, to nie zawracaj sobie tym głowy. Konkretnie myśleć musisz w kategoriach – co przeczytasz, napiszesz, zrobisz – już, pojutrze, w czwartek... ale tu, to jest żelazna zasada! Nie wolno czekać!
Białołęka, 28 kwietnia
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Bo kiedy Ciebie boli, bo kiedy cierpisz, to ja chromolę ojczyznę, wszystkie idee. Nie chcę, nie chcę, nie chcę... A przecież Ciebie boli zawsze, jak mnie nie ma. No prawda? Chcę tego straszliwie i boję się tego. [...] No i co ja mam zrobić do cholery? Podpisałbym współpracę z UB, ale wtedy Tobie bym zrobił krzywdę. Może byś mnie nawet wyrzuciła.
Dziewczyny wolą ułanów niż księgowych... i co ja, mały piesek, na to poradzę. Nie urodziłem się na Don Kichota, nie ma już wiatraków, a ja [...] próbuję walczyć ze smarkaczami...
Białołęka, 7–8 lipca
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Dzień dobry Ci moja przenajświętsza Dziewczynko. Mój Boże słodki. [...] W tym liście szóstym to coś córeczko najdroższa pokręciłaś. Bo piszesz naprzód, że zdrowiejesz powoli, ale systematycznie. Następnie, że tego Twojego zdrowienia nie uwzględnia prześwietlenie, które „ani drgnie”. A następnie, że na podstawie prześwietlenia różni koledzy Marka obawiali się, że umrzesz (mówił Ci to Marek). W pierwszej chwili myślałem, że mnie sparaliżuje ze strachu. Uprzytomniłem sobie jednak, że gdyby tak to było, jak Ci się napisało, Marek powiedziałby Ci, że na podstawie Twego „obrazka” sądząc – umrzesz. A tego on powiedzieć nie mógł. Ergo coś Kochanie moje w tym liście pokręciłaś – dzięki Bogu. Tylko Słoneczko moje najcudowniejsze nie zmartw się tym, że mnie przestraszyłaś. Jak widzisz tamto już sobie wytłumaczyłem, a fakt, że Marek opowiada Ci o tym, co było, nim „niebezpieczeństwo minęło”, już mnie ucieszył na długie zimowe wieczory.
[...] Ale przede wszystkim to Ciebie kocham. Tego nie sposób opisać ani nawet nazwać, to jest ze mną w każdym momencie, w każdym oddechu i wtedy, kiedy robi się mroczno, bo bywa mroczno, i wtedy, a nawet przede wszystkim wtedy, kiedy słonecznie. Bo dzięki Tobie słońce tu świeci także w pochmurne dni.
Warszawa, więzienie przy ulicy Rakowieckiej, 21 listopada
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.